Czy istnieje coś gorszego niż śmierć? To, jakiej
udzielmy odpowiedzi na to pytanie, jest sprawą indywidualną. Dla jednych życie
jest rzeczą świętą i nie ma niczego gorszego od jego utraty, dla drugich...
Śmierć bywa niekiedy wybawieniem, ratunkiem przed, delikatnie mówiąc,
nieprzyjemnymi wydarzeniami, które mają miejsce w życiu człowieka. A jeśli jest
wybawieniem, to znaczy, że chyba nie jest aż taka zła. Prawda? A więc czym są
te „gorsze rzeczy”?
Carson Mills - miasteczko na amerykańskim Środkowym Zachodzie, w którym
mieści się zaledwie kilka tysięcy mieszkańców. Miasteczko, które od lat
pozostaje takie same, nic się w nim nie zmienia. Jedynym tematem sprzeczek
pomiędzy jego mieszkańcami jest kościół, luterański lub metodystyczny. Ogólnie
chciałoby się powiedzieć „raj na ziemi”, ale jeszcze wstrzymajmy się z tym
określeniem.
O czym?
Na początku historii poznajemy Jona Petersona, którego
młodzieńcze lata autor przybliża nam w kilku (kilkunastu?) pierwszych
rozdziałach. Jako chłopiec nie miał on żadnych przyjaciół. Nawet gorzej, był
poniżany nie tylko przez rówieśników, ale także przez własnego dziadka, który
go wychowywał. Pewnego dnia znalazł zajęcie, które pomagało mu wyzbyć się
negatywnych emocji - niszczenie mrowisk. W sumie... mogło być gorzej. Prawda?
Ale to jakże niewinne zajęcie zaczyna pewną historię w Carson Mills.
Ogólnie problem, który porusza Maxime Chattam, skupia
się na seksie, na gwałtach ściślej mówiąc. Ktoś w najokrutniejszy sposób, jaki
można sobie wyobrazić, odbiera młodym dziewczętom ich niewinność, odbiera im
radość z życia, tym samym zostawiając im „pamiątkę” na długie tygodnie,
miesiące, a nawet lata. Zostawia im strach. Przed wszystkim. Przed każdym,
nawet najmniejszym dźwiękiem. Przed każdym, nawet najdelikatniejszym dotykiem.
Każda z ofiar otrzymuje także mak. Dlaczego? Co on symbolizuje?
Sprawcę zdołacie wskazać niemalże od razu. To nie jest
ta książka, która pozwala nam na zabawę w detektywa. Szkoda, bo takie są dla
mnie najlepsze. Ale na szczęście mój Mistrz bardzo dobrze postarał się, abyśmy
za bardzo nie odczuwali braku możliwości udziału w tej zabawie.
Co jakiś czas w historii pojawia się tajemnicza
postać. Narrator. Jak o sobie mówi: „Łagodzę, a jednocześnie pełnię rolę przewodnika i
tłumacza”. Nie przeszkadza.
Pojawia się tak dyskretnie, że prawie go nie zauważamy. I tak rzadko, że łatwo
można zapomnieć o jego istnieniu. Kim on jest?
Wrażenia:
„Niech będzie wola twoja” to chyba pierwsza
(albo przynajmniej jedna z niewielu) książka, o której nie mam pojęcia, co
napisać. Jest nieco inna niż reszta twórczości tego autora. Inna. To
jedyne, co przychodzi mi do głowy. I nie chodzi tu o brak trupów (no dobra,
trup jest), brak jakichkolwiek krwawych opisów, wycinania wnętrzności czy
ćwiartowania ofiar, bo w cyklu Inny Świat też ich nie było, a mogę powiedzieć,
że to, co dotychczas przeczytałam, podobało mi się. Więc nie wiem, na czym tak
„inność” polega. Może ze względu na temat? Gwałt był, jest i zawsze będzie
poruszającym tematem, zwłaszcza, jeśli chodzi o dziewczęta, które są właściwie
jeszcze dziećmi. A może o to, co autor robi z czytelnikiem? Kiedy przeczytałam
ostatnie strony, ostatnie zdania, zamiast zamknąć książkę, jak to zawsze robię,
przez chwilę tępo wpatrywałam się w ostatnią stronę. Wow. Jeśli komukolwiek z
Was, czytając tę książkę, uda się przewidzieć zakończenie to należy się Wam
ogromny szacunek. Naprawdę. Jest zaskakujące. Nieprzewidywalne. I moim zdaniem
(prawie) niemożliwe do odgadnięcia. Chociaż można czuć pewien niedosyt. Chattam
odwalił kawał dobrej roboty, to jest pewne. A co najważniejsze: nie zawiódł
mnie. Ale co się dziwić, On nigdy mnie nie zawodzi.
Ogólnie: NIE POLECAM! Dlaczego? Proste. Bo nie chcę,
żebyście jarali się Francuzem tak, jak ja ;) A tak serio, dla mnie twórczość
Maxime Chattam'a jest warta wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz