Codziennie spotykamy na
swojej drodze dziesiątki, setki obcych nam ludzi. Zastanawiamy się,
kim są, jacy są, czy są zadowoleni ze swojego życia. Często
nawet nadajemy im konkretne role, zachowania. Wyobrażamy sobie ich
życie. Ten mężczyzna w garniturze, z walizką w lewej ręce na
pewno pracuje w jakiejś dużej korporacji. Często zostaje w biurze
po godzinach, co denerwuje jego życiową partnerkę. Kobieta
biegnąca z naprzeciwka przygotowuje się właśnie do maratonu. Jest
wykończona, ale przed wejściem do domu wykona jeszcze kilka serii
pompek. A ta starsza pani siedząca na ławeczce przed blokiem...
Biedna zastanawia się, dlaczego jej syn tak rzadko już ją
odwiedza. Możemy ułożyć im życie tak, jak chcemy, ale czy
cokolwiek z tego będzie prawdą?
Niektórych ludzi
spotykamy tak często, że chcąc nie chcąc, stają się naszą
codziennością, stałym elementem danego dnia. A kiedy zrobią coś,
czego dotychczas nie robili, kiedy któregoś dnia się nie
zobaczymy, zaczynamy się zastanawiać, co się stało. Zmienili
trasę? A może po prostu zachorowali?
Za czasów liceum dzień
w dzień przechodziłam obok Zespołu Szkół Technicznych. Mijałam
mnóstwo uczniów, głównie chłopaków. Niektórych spotykałam
codziennie, o tej samej godzinie. Doprowadziło to do tego, że z jednym chłopakiem nawet
zaczęliśmy sobie mówić „cześć”. Ot tak, wymiana uśmiechów,
krótkie powitanie, po czym szliśmy dalej. Przecież się znaliśmy.
Codziennie mijaliśmy się na tym konkretnym odcinku. Przecież byliśmy swoją codziennością.
Treść:
W „Dziewczynie z
pociągu” poznajemy trzy, mogłoby się wydawać, że zupełnie
obce sobie kobiety.
Rachel - mającą problem
z alkoholem rozwódkę. Kobieta każdego ranka o tej samej godzinie
podróżuje pociągiem jadącym do Londynu. Po drodze mija osiedle
domków jednorodzinnych. Zna je wszystkie. Zna rozmieszczenie pokoi.
Wie, gdzie znajdują się poszczególne meble. Zna ich mieszkańców.
Albo przynajmniej wydaje jej się, że to wszystko wie. Jednak jeden
domek Rachel uwielbia najbardziej. Mieszka w nim najszczęśliwsza
para, jaką kiedykolwiek widziała: Jess i Jason (a przynajmniej dla
niej są Jess i Jason'em). Wzorowe małżeństwo, których życie
jest pasmem samych radosnych wydarzeń. Kiedy pewnego dnia widzi
scenę, która zaburza ten idealny obrazek, nie potrafi ot tak
wyrzucić jej z pamięci.
Megan, kobieta mieszkającą w domu, który Rachel obserwuje każdego dnia w drodze
do pracy. Piękna, wzór żony idealnej. Tylko nasza bohaterka nie wie, że ta Pani-Idealna ma pewną wadę. Za bardzo lubi mężczyzn. I nie potrafi się im oprzeć. Pewnego dnia Megan znika. Kto jest za to odpowiedzialny?
Jej mąż? Kochanek? A może po prostu potrzebowała „chwili dla
siebie”? Rachel angażuje się w jej poszukiwania. Musi pomóc
Scott'owi, mężowi Megan, ją odnaleźć. Megan musi wrócić do
tego szczęśliwego życia, jakie prowadziła.
Annę, nową żonę Toma,
byłego męża Rachel.
Wrażenia:
Nie rozumiem, skąd tyle negatywnych słów na temat „Dziewczyny z pociągu”. Jasne, jak na taki rozgłos, książka dupy nie urywa, ale jest dobra. Nawet powiedziałabym, że bardzo. Dlaczego? Autorka doskonale wie, jak zakręcić czytelnikiem. Napięcie buduje powoli, przez co za wiele się nie dzieje. Można by powiedzieć, że nuda okropna, ale mimo wszystko pochłaniasz stronę za stroną. Chcesz wiedzieć, co będzie dalej. Musisz to wiedzieć, bo fakty, które przed chwilą poznałeś okazały się niczym. Jednym wielkim kłamstwem, ale na szczęście masz nowe tropy i teraz na pewno zagadka się rozwiąże.
Co do głównych bohaterek... Polubiłam Rachel. Mimo jej problemu z alkoholem, mimo tego, że częściej budzi w odbiorcy negatywne odczucia niż te pozytywne, mimo że chwilami jest naprawdę denerwująca. Zakumplowałyśmy się. Może po prostu staram się ją zrozumieć, usprawiedliwić jakoś jej wpadnięcie w nałóg. Nie zawsze przecież jesteśmy w stanie powiedzieć: „Wystarczy”. Nie zawsze jesteśmy w stanie powiedzieć to na czas. Myślimy, że to jeszcze nie jest problem, że nad tym panujemy, ale kiedy się wreszcie obudzimy, jest już zwykle za późno. To nie znaczy, że jesteśmy złymi ludźmi. Słabymi psychicznie. Ze słabą siłą woli. Ale nie złymi.
Co do głównych bohaterek... Polubiłam Rachel. Mimo jej problemu z alkoholem, mimo tego, że częściej budzi w odbiorcy negatywne odczucia niż te pozytywne, mimo że chwilami jest naprawdę denerwująca. Zakumplowałyśmy się. Może po prostu staram się ją zrozumieć, usprawiedliwić jakoś jej wpadnięcie w nałóg. Nie zawsze przecież jesteśmy w stanie powiedzieć: „Wystarczy”. Nie zawsze jesteśmy w stanie powiedzieć to na czas. Myślimy, że to jeszcze nie jest problem, że nad tym panujemy, ale kiedy się wreszcie obudzimy, jest już zwykle za późno. To nie znaczy, że jesteśmy złymi ludźmi. Słabymi psychicznie. Ze słabą siłą woli. Ale nie złymi.
Megan zawiodła nie tylko
Rach. Mnie również. Zaburzyła obraz cudownego, szczęśliwego
życia, które Rachel tak uparcie tworzyła. Zniszczyła to wszystko.
Zniszczyła moją wiarę w idealny związek, w miłość, w którą
już dawno zaczęłam wątpić, i w którą nieprędko tę wiarę
odzyskam (o ile kiedykolwiek to się stanie). Ale najgorsze jest
chyba to, że chociaż mnie zawiodła i tak bardzo jej za to nie
lubię, to... mamy ze sobą coś wspólnego. Niestety.
Na Annę kompletnie
brakuje mi słów. Zbudowała swoje szczęście na nieszczęściu
drugiej kobiety i wielce zadowolona żyje w tej swojej zakłamanej
bajeczce. Więcej nie powiem. Może tylko tyle, że wcale nie jest mi jej żal.
Fragment, który
przywołał pewne wspomnienie i za to go nie lubię! Wspomnienie, w
którym po raz pierwszy dostałam kosza. Ja. Czaicie to? JA! :D
Dobra, piękność ze mnie żadna. Zawsze miałam tego świadomość,
chociaż teraz lubię siebie zdecydowanie bardziej niż kiedyś (i
polecam to wszystkim innym Paniom, które płaczą nad swoim wyglądem
– JESTEŚCIE PIĘKNE! O, kiedyś napiszę Wam posta o tym, jak
pokochać siebie), ale też nie jestem ślepa. Nieważne. Pamiętam,
że byłam zła. Los się obrócił do mnie o 180 stopni i to nie ja
odrzucałam, a byłam odrzucona. Kto by się nie wkurzył na moim
miejscu? Ale kiedy już ta złość minęła, było dużo płaczu. Za
dużo. Tak już jesy, kiedy kogoś lubisz.
Dobra, bo zrobiło się
za bardzo osobiście, ale jest w tym pewne powiązanie do „Dziewczyny
z pociągu”. Inteligentni może je znajdą ;)
Podsumowanie:
Jak dla mnie książka jest warta uwagi, ale nie oczekujcie zbyt wiele. I nie kierujcie się szumem zrobionym wokół niej. W końcu lepiej miło się zaskoczyć niż zawieść :)
OCENA: 7/10
Właśnie ja należę do tej drugiej grupy. Mi też ona nie przypadła do gustu. Ale takie właśnie są książki, jedni chwala, inni krytykują. Może skuszę się na drugą książkę Hawking
OdpowiedzUsuń😊
W sumie to fajnie jak zdania są podzielone, bo zawsze pożna podyskutować o tym co się (nie)podobało itp 😊
Usuń