niedziela, 23 lipca 2017

#16 Niespokojni zmarli by Simon Beckett


Prawda. Czasami tak trudno jest się nam do czegoś przyznać. Do naszych wad. Do naszych uczuć. Do czynów, z których nie jesteśmy dumni, których się wstydzimy, o których nie chcemy pamiętać. Wolimy uciec w kłamstwo. Tak jest łatwiej. A później brniemy w nie coraz bardziej i bardziej, bo odkręcenie tego wszystkiego wydaje się już niemożliwe. Albo przynajmniej niewłaściwe z naszego punktu widzenia. I tak mijają dni, tygodnie, miesiące, lata. Aż wreszcie prawda, którą za wszelką cenę staraliśmy się ukryć, wychodzi na jaw. Tak się dzieje zawsze. Ona zawsze wypływa na powierzchnię, bez względu na to, jak bardzo staramy się zachować ją tylko dla siebie. No może prawie zawsze. Czasami zdarza się, że człowiek zabiera swoją tajemnicę do grobu. Taki to ma szczęście.

Treść:
„Niespokojni zmarli” to piąta część przygód doktora Davida Huntera. Tym razem antropolog otrzymuje zlecenie zbadania zwłok w stanie głębokiego rozkładu znalezionych na wybrzeżu wyspy Mersea. Prawdopodobnie należą one do syna znanego w okolicy biznesmana – Leo Villiersa.. Śledczy podejrzewają, że mężczyzna miał romans z mężatką, Emmą Derby, której się pozbył, a następnie popełnił samobójstwo. Ale czy faktycznie tak było?

Wrażenia:
Szczerze? Przeczytałam wszystkie wcześniejsze książki opisujące przygody doktora Huntera. Wszystkie mi się podobały. I bardzo nie mogłam doczekać się dalszych losów tego Pana, ale kiedy już pojawił się nowy tom, i kiedy wreszcie mogłam znowu się z nim spotkać... No cóż. Krótko mówiąc: spodziewałam się więcej. Wymagałam więcej. Mimo że wcześniejsze części czytałam bardzo dawno, bo kilka lat temu, to chyba mogę powiedzieć ( a uwierzcie mi, że robię to z ogromną niechęcią), że „Niespokojni zmarli” to najsłabsza część przygód naszego ukochanego antropologa. Dużo opisów natury, która w tym przypadku nie zachwyca. Mokradła, bagna, błoto. Sorry not sorry, ale mnie takie widoki nie jarają. Ale mniejsza z tym. Nudne opisy zawsze można pominąć. Gorsze jest to, że przez ponad połowę książki za bardzo nic się nie dzieje. Są trupy, jakieś zwłoki zaplątane w drut, pływająca sobie po rzece stopa w bucie, ale brakuje tych opisów, które by to wszystko podsycały, które budziłyby zainteresowanie i chęć dalszego czytania. Brakuje tego WOW, które sprawia, że ciężko jest oderwać się od lektury. Dopiero gdzieś tam „pod koniec” akcja zaczyna się rozwijać. Tożsamość ofiary staje się wątpliwa. Zmienia się podejrzany, bo nagle ktoś się pojawia i przedstawia nam nowe dowody. Ale niestety... Ciekawa końcówka to za mało.
Wiem, trochę zjechałam mojego Mistrza. Normalnie jak nie ja, ale musiałam być obiektywna :)

Podsumowanie:

Ogólnie książka nie jest zła. Nie jest też jednak, moim zdaniem, jakoś szczególnie dobra. Jasne, Beckett miał ciekawy pomysł na fabułę, w pewnym momencie nawet nas zaskakuje, co akurat mi się bardzo podoba, ale jak dla mnie akcja rozwija się zdecydowanie za wolno. W tym przypadku wolałabym, żeby książka była krótsza o te 100 stron, ale żebym każdą kolejną stronę pochłaniała z takim zainteresowaniem, że gotowa byłabym zarwać nockę.

Ocena:
6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz